Zagadka Hoffmana
Antykwariusz, który przedstawił się jako Henryk Hoffman, gestem zaprosił ich do środka. Wnętrze sklepu było niczym jaskinia Ali Baby dla miłośnika historii. Powietrze pachniało starym papierem, kurzem i woskiem do polerowania drewna. Światło, wpadające przez zakurzoną witrynę, kroiło mrok na grube pasy, w których wirowały drobinki przeszłości. Regały uginały się pod ciężarem książek, a ze ścian spoglądały twarze z wyblakłych portretów.
– Ten notatnik… – zaczął Hoffman, a jego głos, teraz już w nienagannej polszczyźnie, drżał z emocji. – Należał do mojego dziadka, Ernsta Hoffmana. Był botanikiem w przedwojennym Breslau. Sądziłem, że zaginął bezpowrotnie wraz z resztą pamiątek po nim. Nie macie pojęcia, co dla mnie zrobiliście.
Przesuwał ostrożnie palcami po pożółkłych stronach, jakby dotykał relikwii. W pewnym momencie spomiędzy kartek wysunął się jeszcze jeden, złożony na czworo kawałek papieru. Był inny niż reszta – nowocześniejszy, choć również pożółkły z wiekiem. Hoffman rozłożył go na dębowej ladzie. Na kartce, napisane starannym, kaligraficznym pismem, widniały trzy linijki tekstu.
– To… – zamyślił się antykwariusz. – To zagadka, którą zostawił dla mnie ojciec. Twierdził, że to klucz do czegoś, co zostawił dziadek. Ale nigdy nie potrafiłem jej rozwiązać. Zawsze traktowałem to jak jakąś sentymentalną mrzonkę.
Wskazał palcem na tekst. Joanna i Łukasz pochylili się nad ladą.
Mam trzy cyfry.
Moja cyfra setek jest taka sama jak moja cyfra dziesiątek.
Suma wszystkich moich cyfr wynosi 21.